Type and press Enter.

Zapiski człowieka wątpiącego / Kazimierz Brandys / Miesiące 1978-1981

Co jest kluczowe w życiu czytelnika? Otóż kluczowym jest, by stale się jako tenże czytelnik rozwijać, podejmować nowe wyzwania, eksplorować nowe obszary. Dobrze, by rozwój ten następował konsekwentnie i harmonijnie, tak by po kilkudziesięciu latach, o ile Bozia da, nie było już większego sensu wracać do lektur pierwszych. Z drugiej strony, dobrze również, by lektury ostateczne nie nastąpiły przedwcześnie, bo co miałby po nich uczynić człowiek jeszcze relatywnie młody? Niby pozostają filatelistyka czy dewiacje seksualne, ale nie brzmią one tak dobrze w rozmowie ze znajomymi (a już szczególnie – obcymi!) jak literatura.

I właśnie problem tego rodzaju mam obecnie z Kazimierzem Brandysem. Choć poznałem dotąd ledwie skromny wycinek jego twórczości, i to tylko tej późnej, post-socrealistycznej, to wydaje się on być pisarzem idealnie skrojonym pod moje potrzeby. „Miesiące” są rodzajem dziennika i po ich lekturze trudno mi uwierzyć, by w obszarze diarystyki jakiś utwór był jeszcze zdolny je przebić. Choć będę oczywiście nadal szukał, i to od razu na Parnasie – bo panuje dość powszechna opinia o niedoścignioności Gombrowiczowskiego „Dziennika”.

Są pisarze, którzy próbują przesunąć granice literatury, wyrazić starą treść w nowej formie lub nową treść w starej formie (najgorsi są ci, którzy szukają nowej formy dla przybrania nowych treści – tych nikt nie rozumie). Są pisarze, którzy uwodzą słowem i są pisarze, którzy widzą w literaturze pięknej narzędzie do wyrażania dylematów rangi filozoficznej.

Jest też Kazimierz Brandys.

Z autorem tych zapisków odczuwam bliskie duchowe pokrewieństwo i uczucie to ma dwojakie konsekwencje. Bo z jednej strony z pewnością zanadto sobie pochlebiam, z drugiej zaś, biorąc pod uwagę jego niejednoznaczną biografię, powinienem może spoglądać na siebie z większą rezerwą. I pojawia się jednak zdziwienie faktem, że tak trzeźwy umysł w pełni uległ ułudzie komunizmu. Ale też spora część tej trzeźwości może mieć źródło właśnie w ostatecznym rozczarowaniu tą ułudą.

Może jeszcze tylko podczas lektury Seneki odniosłem podobne wrażenie braterstwa – ale Seneka miejscami zdaje się dziś jednak naiwny, natomiast Brandys, bogatszy zarówno o indywidualne jak i zbiorowe doświadczenia XX wieku, jest przytomny aż do bólu, wolny od złudzeń, a przede wszystkim ostry jak brzytwa, której ostrze pozostaje zazwyczaj zwrócone do wewnątrz, ale kiedy trzeba – potrafi błyskawicznie ciąć na zewnątrz.

Wbrew dominującym obecnie w przestrzeni publicznej tendencjom, Brandys obchodzi się ze swoją biografią bezlitośnie. W arsenale jego środków próżno szukać tanich wymówek czy prób przerzucania winy na innych. Jego prywatna etyka nakazuje poniesienie odpowiedzialności za własne wybory, toteż dociekania autora, naznaczone obiektywizmem na skraju ludzkich możliwości, koncentrują się na odtworzeniu procesów myślowych sprzed lat, rozebraniu ówczesnej motywacji na czynniki pierwsze – a wszystko po to, by dać świadectwo, z którego inni, młodsi, będą mogli czerpać naukę. Bo choć najlepiej uczyć się na własnych błędach, to bez wątpienia bezpieczniej czynić to na cudzych.

Obok tych rozliczeniowych fragmentów, jakże intensywnych, stale powraca motyw przemijania. Sam Brandys nie jest już młody, jego żona choruje, a koledzy z szeroko pojętego świata kultury, często świetnie tu sportretowani, gasną po kolei. Odwieczna, nieusuwalna ludzka tragedia zyskuje dość szczególny wymiar w ujęciu tego niewierzącego idealisty.

I w końcu Polska. Tom obejmuje zapiski z lat 1978-81, a zatem z okresu dość znamiennego, „ukoronowanego” wprowadzeniem stanu wojennego. Patriotyzm walczy tu o lepsze z pokusą emigracji, ale skoro głosi się etykę odpowiedzialności, to trzeba udźwignąć – i wdrożyć – nie tylko jej odmianę indywidualną, lecz i zbiorową. Szczególnie jeśli we własnym mniemaniu dopuścił się wcześniej autor działania na szkodę ojczyzny. A perspektywa znaczona bogatymi i różnorodnymi doświadczeniami – od Piłsudskiego, poprzez wojnę i kolejne fazy Polski Ludowej – pozwala mu pokusić się o zbudowanie zaawansowanej syntezy.

I on sam napotyka na trudności, próbując uściślić naturę tych zapisków. Wymykają się one gatunkowym klasyfikacjom, bo choć przybierają formę dziennika, to Brandys przyznaje się nie tylko do ich redagowania, ale i komponowania; poza tym jak na dziennik są jednak zbyt głębokie i przemyślane, a trywialność występuje tu śladowo, o ile w ogóle. Brak też charakterystycznego dla wielu dzienników narcyzmu, który zastępują trzeźwość oraz autoironia. Bo każde, najbardziej nawet powszednie zdarzenie jest dla niego tylko punktem wyjścia do refleksji, daleko zazwyczaj wykraczającej poza początkowy impuls, rozrastającej się niby drzewo, sięgające gałęziami w najmniej spodziewane miejsca.

Brandys rozumie całą ambiwalencję ludzkiego życia i ludzkiego charakteru; jednocześnie kładzie nacisk na szczerość i obiektywizm. Obie te cechy jego pisarstwa wychodzą na przykład przy rysowaniu, doskonałego zresztą, portretu Iwaszkiewicza, składającego się zdaniem Brandysa z elementów niezbyt do siebie przystających, przez co sam człowiek stanowi zagadkę; ale wszystkie te elementy stara się uczciwie odmalować, co przy jego zwięzłych, trafiających w punkt charakterystykach daje efekt przedni. W ambiwalencji ujmuje nie tylko charaktery, ale i zjawiska, dlatego nie wydaje łatwych sądów, właściwych ludziom głupim i niezdolnym do autorefleksji.

Ale Brandys nie jest dla każdego. Józef Hen twierdzi, że autor „Wariacji pocztowych” nie potrafi pisać dialogów; ciężko mi się do tego odnieść, bo w „Miesiącach” z oczywistych względów nie ma zbyt wielu dialogów. Ale w całej jego twórczości dominuje ton introspekcyjny; nie przypadkiem cała jego późna proza, nie tylko diarystyczna, jest napisana w pierwszej osobie. Świat zewnętrzny jest tu silnie przetworzony przez podmiot poznający, w kategoriach filozoficznych można go nawet uznać za ledwie pretekst do nawracającego sięgania w głąb siebie. Nie jest bynajmniej Brandys solipsystą; by jednak zyskać prawo do ruszenia w świat z wyciągniętym palcem wskazującym, powtarza za Josifem Brodskim, należy najpierw dokładnie zbadać, co kryje się wewnątrz przymocowanej do tego palca góry mięsa.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *